czwartek, 17 stycznia 2019

"Nieskończoność" z cyklu "Planety"

Już dawno myślałam o uszyciu tego patchworku. Rok, może dwa? Nie pamiętam.
Marzył mi się patchworkowy obraz, który można zmieniać. Dziś wygląda tak, jutro trochę inaczej. Razem z różnymi odsłonami patchworku będzie się zmieniać pokój, w którym zawiśnie.
Kiedyś w Poczdamie, w toalecie zobaczyłam pierwszy raz ręcznik, który był umieszczony w pojemniku. Wystawała tylko część. Jak się za nią pociągnęło, to od góry pojawiał się czysty fragment ręcznika, a na dole chował się zużyty kawałek.
Ja też tak chciałam zrobić ze swoim patchworkiem. Żeby się obracał.

Wybór padł na planety i metodę stitch and slash. Lubię takie szycie. Jest trochę jak malowanie. Zawsze "otwarte". Można łatwo poprawić nieudany fragment. Wypruć, albo naszyć kolejną warstwę. Poszaleć z kolorami. Eksperymentować ich oddziaływanie. Bawić się światłem załamującym na wycinankach... Właściwie to nie znam drugiej tak elastycznej metody.

A dlaczego planety? Już dawno ich nie szyłam. Były "Planety szalejące", "Planety nieco spokojniejsze", planety dla Marzenki, dla Joli. Była Mgławica Trójlistna Koniczyna i Perseidy. A wcześniej słońca, Luna i kosmiczna "Grawitacja". Dzisiaj "Nieskończoność".

Jak wygląda mój patchwork?
Gdyby go rozwinąć, to wyglądałby tak:

Ale on jest zszyty w pętlę wzdłuż krótszych boków. Wisi na rurze przymocowanej do ściany.




Można go obracać i wtedy pojawiają się jego kolejne odsłony.


Zrobiliśmy z mężem dwa małe filmiki ilustrujące to obracanie.
Zajrzyjcie tutaj  i tutaj.

A tutaj jest długaśny (prawie 30 minut) film o szyciu tego giganta.

Tak sbie myślałam i myślałam o uszyciu "obrotowca" ale ciągle zajmowałam się czymś innym. I pewnie byłoby tak dalej, gdyby nie 16. Międzynarodowe Triennale Tkaniny w Łodzi!
To od lat moja ulubiona cykliczna wystawa, a właściwie ta jedna najważniejsza i wiele towarzyszących.
Dowiedziałam się o niej chyba ze 30 lat temu i jeździłam do Łodzi regularnie co 3 lata.
Spędzałam na niej niej wiele godzin.
Tam pierwszy raz zobaczyłam patchworkowe obrazy z najwyższej półki. Pamiętam jak stałam przed nimi i nie mogłam uwierzyć, że tak można szyć.

W ostatnich latach w Muzeum Włókiennictwa zaszły duże zmiany. Zmienił się też sposób przyjmowania prac na triennale. Dotychczas koordynatorzy z różnych krajów wybierali artystów, którzy jako reprezentanci pokazywali swoje dzieła na triennale.
Teraz każdy twórca sam może zgłosić swoją jedną pracę wykonaną w ciągu ostatnich trzech lat.
Kolejna zmiana - wystawa pierwszy raz ma swój temat: "Przekraczanie granic".

Gdy dowiedziałam się o temacie i możliwości zgłoszenia tkaniny przez twórcę, postanowiłam spróbować. Czy to nie "za wysokie progi na moje nogi"? Zobaczymy. Spróbować warto.
Zachętą było niewątpliwie wyróżnienie przyznane mi przez Muzeum Włókiennictwa za quilt "Drzewo Kujawskie", który brał udział w ubiegłorocznej wystawie "Z nici Ariadny".

Mój pomysł obrotowego quiltu idealnie wpisuje się w "przekraczanie granic".
Swoją tkaniną robię to w 3 aspektach:
- pierwszy, to projekt graficzny pracy. Koła przenikające się wzajemnie, „przekraczające” również proste linie biegnące na ukos, zmieniające swoje kolory po przekroczeniu tych linii – granic. 
- drugi aspekt, to przekroczenie granicy nienaruszalności eksponatu na wystawie.
Tkanina jest uszyta w kształcie zamkniętej pętli o obwodzie 3 metry. Jest powieszona na metalowej rurze. Poprzez pociągnięcie jej do dołu oburącz można ją przesuwać, odsłaniając jej kolejne fragmenty, zmieniając w ten sposób jej wygląd.
To moja próba wciągnięcia widza do interakcji z obiektem wystawowym. Akcja widza jest przełamywaniem bariery biernego odbioru tkaniny (stoję i patrzę) na rzecz wybierania tego, co chce się teraz oglądać (przesuwam tkaninę i wybieram taki fragment, jaki mi teraz odpowiada). Różne części patchworku są uszyte z tkanin w różnych kolorach. Widz ma sam zadecydować, który fragment chce teraz oglądać.
- trzeci - liczę się z tym, że po wystawie patchwork trzeba będzie uprać, bo dotknie go, poruszy, obróci wiele osób. Może zmieni się trochę po tym praniu? To przekraczanie granic, tym razem granic stabilności. Mój patchwork ma prawo zmieniać się w czasie. To jest konsekwencją jego „doświadczeń”.

Triennale zachęciło mnie do wprowadzenie w życie pomysłu pielęgnowanego od lat w mojej wyobraźni.
Czy było łatwo? Nie. To ogrom pracy.
Już dawno zaczęłam szyć ten patchwork, ale gdy się zorientowałam, że nie zdążę, to odłożyłam go na prawie 2 miesiące. Zrezygnowałam. Zajęłam się innymi, też pilnymi projektami. I wtedy przyszła wiadomość - prace można zgłaszać do 18 stycznia.
Szyłam dniami i nocami. Jak szalona. 
Pracownia przypominała skup szmat, a ja jakimś cudem znajdowałam w tym bałaganie potrzebne kolory.
Tylko kotka była zadowolona. Mięciutko miała na środku rozłożonej kanapy i usypiał ją miarowy terkot maszyny.


Zdążyłam rzutem na taśmę. Jutro mija termin zgłoszeń.

A tak było na początku. Układałam "podobrazie".

Potem szyłam, szyłam... obejrzycie to na filmie na You Tube.
Na koniec jeszcze parę zdjęć szczegółów.











W domu można go powiesić tak:


Te metalowe elementy są wykorzystywane przy konstruowaniu schodów. Satynowa stal dobrze pasuje do nowoczesnej tkaniny.

Gdy trafi na wystawę, to można go powiesić przewlekając drut lub linkę przez otwory na końcu rury.



Jeszcze trochę szczegółów technicznych.
- Wymiary 145 x 145 cm, a w "rozwinięciu" 290 cm.

- Jak wygląda to, czego nie widać? Klasyczna kanapka. W środku kocyk polarowy z Ikea. Żeby nie było za grubo. Pod spodem bawełniana tkanina z odzysku. Na wierzchu surówka, a potem "podobrazie" przyszyte nonszalancko do kanapki.

- A jeszcze bardziej na wierzchu - na ogół 3 albo więcej warstw tkanin. Wszystkie przyszywane na maszynie "po szpilkach". Szwy tworzą wzór podobny do kawałków tortu. Potem przecinane nożem Olfy do chenille. Albo nożyczkami. Super są te z mikroząbkami.

- Tkaniny: totalny recycling! Do tego projektu kupiłam 2 rzeczy. Kocyk polarowy jako wypełnienie i podszewkę. Wszystkie pozostałe tkaniny były w domu. Część to resztki z szycia innych patchworków. Reszta jest odpadami z działu wzorcowni firmy odzieżowej.
Najchętniej wykorzystywałam tafty. Pięknie się strzępią. Dwukolorowo.  I ciekawie odbijają światło.

- Dlaczego podszewka? Żeby lepiej ślizgało się na rurze. I do zasłonięcia kawałków nici na rozpoczęciu i zakończeniu każdego szwu. Ryglowałam je na początku i na końcu. Żeby nie posypały się, gdy będę chciała uprać patchwork. I nie wciągałam nitek do środka. Po poprzednim projekcie (na razie tajnym), w którym musiałam zawiązać i wciągnąć parę tysięcy nitek, odczułam prawdziwą ulgę, że mogę tak zaszaleć.

- Maszyna: Janome Memmory Craft 6600. Wolałabym szybszą stębnówkę, ale ta moja poczciwa Janomka, ma stopkę z górnym transportem i dwustopniowym podnoszeniem do góry. To było nieocenione przy szyciu "po szpilkach" podstępnie odstających kawałków tkanin. Nie zaczepiały się o stopkę, gdy ją cofałam.

- Ciężar: około 5 kg bez rury. Razem mniej więcej 9. 

- Ile czasu go szyłam?
Ponad 100 godzin szyłam tę część, która jest na wierzchu.
Wybór tkanin, przygotowanie quilterskiej kanapki, szycie "podobrazia", wieszanie na rurze postawionej na stojakach na środku pokoju (ciągłe przymiarki!), zszywanie w pętlę i maskowanie tego szwu, przyszywanie podszewki, poszukiwanie i zakup rury i akcesoriów do montażu schodów, fotograf, nagrywanie filmików.... to wszystko zajęło mi pewnie z 50 godzin.

Czy było warto? No pewnie!
Dlaczego? Bo ja to po prostu lubię! I już :).