czwartek, 30 listopada 2017

"Bobin work", czyli moje próby pikowania kordonkiem

Zachęciła mnie Marzena Krzewicka. W ostatnią sobotę poprowadziła spotkanie zorganizowane przez Stowarzyszenie Polskiego Patchworku, na którym pokazywała jak pikować bardzo grubymi nićmi.
Marzena opisała wszystko na swoim blogu klik.
Niestety nie mogłam być na tym spotkaniu, ale według wskazówek Marzeny zrobiłam pierwszą próbkę.
Na początek zebrałam różne kolorowe kordonki. Były różnej grubości. Takie jakie miałam.


Potem dobrałam do nich nici w tych samych kolorach. Moje były czasem trochę za słabe i rwały się czasem.
Na małe szpuleczki do bębenka w maszynie do szycia nawinęłam kordonki.

Rozkręciłam maksymalnie śrubkę w bębenku mojej maszyny, a naci górnej nici nastawiłam na maksimum. Stębnówka Juki TL - 98 P, na której szyłam jest pod tym względem o wiele lepsza niż moja wieloczynnościowa Janome. Pozwala na bardzo precyzyjne ustawienie naciągów górnej i dolnej nici - regulacja obejmuje szeroki zakres.
Obróciłam "kanapkę" do góry nogami i na lewej stronie kanapki zabrałam się do pikowania róńymi wzorkami.




Po dwóch godzinach szycia miałam gotową próbkę o wielkości mniej więcej 13 x 13 cali, czyli trochę ponad 30 x 30 cm. To jest lewa strona kanapki wypikowana kordonkami z bębenka.







To jest naprawdę próbka. Widać na niej potknięcia, niedoskonałości. Nie chowałam nitek, ucinałam je po prostu. Nie zmieniałam naciągów, chociaż już teraz wiem, że przy zmianie grubości kordonka w bębenku trzeba to zrobić.
Na zdjęciu widzicie ile powierzchni można wypikować zawartością jednego bębenka. Szyłam do momentu, aż zabrakło mi nici w bębenku. Wtedy zmieniałam szpuleczkę na nawiniętą innym kolorem. Czyli na uszycie tej próbkę zużyłam 6 bębenków.

Tak wygląda lewa (z lewej) i prawa (z prawej) strona próbki - widać jak wyraźnie prezentuje się to, co uszyłam kordonkiem.


Jestem bardzo zadowolona z tych prób. Będą następne. Marzena, dzięki za inspirację.

czwartek, 9 listopada 2017

Znajdź 100 szczegółów, którymi prawa strona motyla różni się od lewej

To łatwe zadanie, bo tych szczegółów jest znacznie więcej. Cały motyl składa się z około 250 malutkich kawałków tkanin.






Gdy skończyłam poprzedniego motyla - witraż, to jakoś tak żal mi się zrobiło ścinków, które zostały po tym projekcie. Ładne, czyste kolory, ta sama seria tkanin... No naprawdę żal wyrzucać.
To miałam do dyspozycji. Niewiele.


Pomyślałam sobie, że temu witrażowemu uszyję brata. Taką patchworkową mozaikę.
Zaczęłam od projektu. Na początku mały rysunek, a potem już szary papier i projekt w skali 1:1....


... który przeniosłam na kanapkę. Na górze jest poczciwa surówka.


Zabrałam się do układania kawałków ścinków. Gdy były większe przecinałam je na pół i jedną połówkę kładłam na prawe, a drugą na lewe skrzydło. Ale tak było rzadko. Mniejsze kawałki starałam się parami doprowadzać do mniej więcej jednakowego kształtu.
Tak wyglądał początek układanki.



A to już wszystkie ułożone kawałeczki luźno ułożone na kanapce.


Skrzydełka przykryłam czarnym tiulem i bardzo dokładnie spięłam kanapkę szpilkami.


 I wzięłam się za pikowanie. Nietypowe, bo zygzakiem.


 Obcięłam kawałki tiulu wystające poza obrys motyla. Świetnie nadaję się do tego przyzwoita obcinaczka. Ja mam firmy KAI. Działała jak scyzoryk. Obcinanie szło błyskawicznie.
Na tym moja praca miała się skończyć, ale czarny tiul bardzo stłumił żywe kolory tkanin i postanowiłam go usunąć. Wycięłam go z wszystkich miejsc, gdzie przykrywał kawałki tkanin. Tym razem prujaczkiem.
Ponieważ miałam trochę zastrzeżeń do kompozycji obrazka, to jeszcze w niektórych miejscach nałożyłam na wierzch kawałki tkanin i przyszyłam je zygzakiem.


Teraz zostało mi wypikowanie tła. Chciałam, żeby tło, podobnie jak motyl, przypominało mozaikę, ale było delikatne. Zdecydowałam się na proste linie szyte czarną nitką, ułożone dość nieregularnie.
Żeby linie pikowania były proste wgniatałam je wcześniej przy linijce plastikową szpatułką.



A potem szyłam po tych wgnieceniach  - korzystałam ze stopki z górnym transportem.
Tak wygląda wypikowany patchwork.


A tyle szmatek po nim zostało.Garstka. Trzeciego patchworku już z nich nie uszyję.


Jeszcze tylko lamówka. Tym razem również z wypustką w kolorze turkusowym.

I fotografowanie.
Jak się okazało, to była najtrudniejsza część projektu. Na dworze ciemno, jak w piwnicy z węglem. Zdjęcia z lampą zawsze zmieniają trochę kolory.
No cóż, jest jak jest. "Na żywo" jest kolorowo i energetycznie. Musicie mi uwierzyć na słowo :)

Acha, jeszcze wnioski.
- Na przyszłość, gdy będę mieć do dyspozycji duże kawałki tkanin, wybiorę inny sposób szycia mozaiki. Nakleję kawałki tkanin na flizelinę dwustronnie przylepną i potnę na mniejsze kawałki, które potem będę przyklejać do podłoża malutkim, patchworkowym żelazkiem. Co prawda obrazek będzie wtedy sztywniejszy niż ten, który teraz uszyłam, ale akurat obrazek nie musi być miękki.
- Kawałeczki przyszywałam ściegiem o szerokości 2,8 mm i długości 0,55 mm. Następny mozaikowy projekt uszyję ściegiem szerszym i gęstszym. Czasem jakieś nieprzyszyte krawędzie tkanin wyszły mi spod zygzaka i musiałam to poprawiać. Gęstszy ścieg będzie ładniej wyglądał, zwłaszcza na jasnych kolorach.

Zachęcam Was do takiego szycia. Nie jest trudne.  Dla mnie to była fajna zabawa.

sobota, 4 listopada 2017

Tęczowy witrażowy motyl

Dawno już myślałam o szyciu owadów. Kiedyś uszyłam ręcznie maleńki quilt z mącznikiem młynarkiem. Często myślałam o większych żuczkach. Mam w Pintereście gruby album ze zdjęciami pięknych owadów.

W czasopismach wnętrzarskich często pojawiają się duże zdjęcia owadów i przypominają mi o moich zamiarach. To i zbliżające się szkolenie z szycia quiltów witrażowych, zmobilizowały mnie do uszycia motyla.
 Te zdjęcia zrobione tak trochę bokiem do słońca :)






Zwykle sporo czasu zajmuje mi zrobienie projektu. Oglądałam zdjęcia prawdziwych witraży, zdjęcia prawdziwych motyli i w końcu sama narysowałam projekt.


Potem skopiowałam go na"kanapkę"


Teraz przyszła pora na tkaniny. Miałam z nimi problem. Chciałam, żeby było tęczowo, najlepiej również "batikowo", ale nie miałam takich tkanin w domu. Mogłam zamówić, czekać, ale ja chciałam szyć już! Przypomniało mi się, że w zeszłym roku kupiłam sobie w Pradze dwa zestawy tkanin. Nie wiadomo po co. Ładne były.
Przydały się teraz, tylko musiałam pozszywać pracowicie 5 calowe kwadraciki w większe kawałki.


Nie sfotografowałam ich niestety wcześniej, a po projekcie zostało mi tyle


Wycięłam z tkanin kawałki motyla.


Przyszyłam wszystkie elementy do kanapki i wypikowałam je.


A potem zabrałam się za pikowanie tła.


Zanim to zrobiłam, powinnam sobie chyba zrobić kompres na rozgorączkowaną głowę, iść na spacer albo się upić. Miałam chyba pomysł najgorszy, jaki można sobie wyobrazić. Pikowanie "echo" z wolnej ręki. Na quilcie wielkości 1 x 1m. Nie da rady zrobić tego idealnie. W każdym razie ja nie umiem. Ale brnęłam dzielnie aż do końca.
Mój mąż jest zwykle powściągliwy w ocenianiu moich patchworków w czasie ich powstawania. Pytany o zdanie mówi najczęściej: "patchwork jak patchwork". Tym razem, gdy zobaczył moje pikowanie powiedział zadowolony: "Aniu, on lata!" Nawet dlatego było warto ;).

Teraz przyszedł czas na zamianę szmacianego quiltu na szmaciany witraż.
Nie wiem jak by mi się to udało, gdybym nie miała lamownika, flizeliny dwustronnie klejącej w postaci cienkiego, 5mm paska i małego patchworkowego żelazka. Wszystkie akcesoria firmy Clover. Z tymi przyrządami było łatwo. Bez nich nie wyobrażam sobie tej pracy, a na pewno trwałaby znacznie dłużej.


Przykleiłam, a potem przyszyłam lamówki w miejscach połączenia tkanin. Lamówki są wąziutkie - 6mm.


I tak kroczek po kroczku, aż cały motyl był gotowy.

Została do zrobienia ramka. Kiedyś sobie obiecałam, że zawsze będę ją robić z wypustką. Zawsze nie robię, ale tym razem zszyłam kawałki tkanin, które zostały z tęczowego motyla i powstała wypustka. Składa się z 84 kawałków.


Po przyszyciu czarnej lamówki widać tylko 3 mm wypustki, ale ja ją widzę i już lubię.


I jeszcze nici - głównie Isacord, ale do pikowania tła użyłam nici do podszywarek Ariadny o grubości 250 w kolorze ecru.


Właściwie teraz powinnam powiedzieć moje ulubione "i już", ale mam istotne uwagi.

Muszę tym razem zaprzeczyć powiedzeniu, że "patchwork, to nie chirurgia mózgu". Zawsze tak uważałam i pozwalałam sobie na różne odstępstwa, niedokładności i żeby "dziubek" nie trafiał na "dziubek". Miała być zabawa i ona była najważniejsza. Dokładność tak, ale nie tak bardzo.
W szyciu witraży w ten sposób musi być dokładnie. Musi i już! Lamówki po przyszyciu mają 6 mm
szerokości. Muszą przykryć szwy, które są pod nimi. Koniecznie. Inaczej w pierwszym praniu powyłażą siepy. A tego nie lubimy.

Przy szyciu drugiego takiego projektu nie będę się porywać na coś z osią symetrii. O nie!

Teraz chyba wezmę się za jakiś luzacki projekt. Dla równowagi :)

Tu są jeszcze moje wcześniejsze witrażowe quilty:
Róża


I witraż abstrakcyjny


Zachęciłam Was do szycia witraży, czy będziecie uciekać przed nimi gdzie pieprz rośnie?