wtorek, 30 sierpnia 2016

Spadające gwiazdy

Spadające gwiazdy, a właściwie Perseidy, to rój meteorów, którego orbita przecina się z orbitą ziemską. Maksimum roju przypada od 17 lipca do 24 sierpnia. Tak można przeczytać w Wikipedii.

Mnie spadające gwiazdy kojarzyły się zawsze z sierpniem i dlatego spieszyłam się żeby ten patchwork skończyć właśnie w sierpniu.
Pierwszy raz widziałam je kiedyś pod Giżyckiem. W Warszawie było za jasno. Oczywiście, że nie myślałam wtedy o szyciu gwiazd. Byłam zachwycona ich widokiem, wiedzą mojego chłopaka na temat gwiazd i chłopakiem też.

Po wielu latach trafiłam na fotografię spadających gwiazd, gdy szukałam inspiracji do kursu "Kosmiczne confetti", który prowadziłam w Szkole Patchworku. Gdy ją zobaczyłam,to już wiedziałam, że bardzo chcę uszyć takie gwiazdy.

Dziś skończone gwiazdy ujrzały światło dzienne.



Jak je szyłam?
Na początku czarny aksamit. Na nim ułożyłam kółka o różnych średnicach, wycięte z białej bawełny przy pomocy plotera ScaNcut firmy Brother.
Ogony meteorów są zrobione z wełny używanej do filcowania. Na wierzchu położyłam czarny tiul. Spięłam tę kanapkę szpilkami, a potem przepikowałam ją na skos, raz przy razie z "wolnej ręki".
Na początku pikowałam białymi, a potem czarnymi nićmi marki Isacord. 

 

Tu jeszcze pikowanie widoczne w trochę innym oświetleniu.



Wełna była kremowa, a nie biała i nie uzyskałam takiego kontrastu na jakim mi zależało. W "międzyczasie" byłam na dużej wystawie patchworkowej (napiszę o niej niedługo) i kupiłam sobie na niej białą farbę do tkanin w sztyfcie. Podmalowałam trochę nią ogony meteorów, żeby były jaśniejsze.
Miałam duży problem z dobraniem tkaniny na lamówkę. Wszystkie czarne bawełny były szare przy czarnym aksamicie. Trafiłam na batyst. Sprawdził się świetnie.
Na koniec moje ulubione powiedzonko wieńczące takie opowieści: i już!

A nie. Jeszcze wymiary: 78 x 135 cm.


czwartek, 18 sierpnia 2016

Spotkanie z Alicia Merrett

Wczoraj wróciłam z największej w Europie wystawy patchworkowej w Birmingham. Byłam na niej pierwszy raz. Mam mnóstwo wrażeń. Będę pewnie pisać o nich jeszcze nie raz.

Były tam moje trzy patchworki. Jednym z nich była mapa Wilanowa.
Wisiała tak, że była widoczna z daleka.
Gdy przechodziłam obok, zobaczyłam panią, odwróconą do mnie tyłem, która fotografowała ten patchwork zawzięcie. Podeszłam do niej, żeby powiedzieć, że jestem autorką tego quiltu.
Możecie sobie wyobrazić jaką miałam minę, gdy pani odwróciła się i zobaczyłam, że to jest Alicia Merrett. Ta sama, którą podziwiam od lat. Której patchworkowe mapy znam niemalże na pamięć!
W dodatku chwali mój "Wilanów".


Miałam ochotę podskakiwać z radości tak, jak to robi moja wnuczka.
Sama nie wiem, jak to się stało, że wcisnęłam komuś moją komórkę i poprosiłam o zrobienie zdjęcia.
 Spędziłyśmy razem parę minut. Alicia pokazała mi zdjęcia swojego najnowszego quiltu. Opowiedziała o nim.

Alicia potem napisała u siebie na Facebooku:
"I have met another map-maker, at the Festival of Quilts - Anna Slawinska from Poland. She also made the Trifid Nebula piece which is in Fine Art Quilt Masters. It's great!"

Innym też podobała się ta mapa. Przystawali, fotografowali.... To fajne chwile dla quilterki.

Opowiedziałam tę historię mojemu wnukowi, Stefkowi. Stefek ma 10 lat i bardzo lubi tańczyć. Od roku uczy się tańca nowoczesnego. Po moim opowiadaniu spytał: babciu, czy to jest tak, jakby Michael Jackson podszedł do mnie i powiedział - "Stefku, świetnie tańczysz"?
Dokładnie tak! Nie można tego mojego przeżycia przedstawić zwięźlej.





 
 Na wystawie zrobiłam kilkaset zdjęć. Uporządkuję je i pokażę za parę dni. I napiszę o "mgławicy" i "lesie". 

niedziela, 7 sierpnia 2016

Mrówka na wrzosowisku

W ciągu ostatniego miesiąca uszyłam kilka łąk. Niemalże hurtowa produkcja łąkowa.
Już na samym początku miałam ochotę na uszycie takiej, którą widzi mrówka. Dzisiaj mrówka zawędrowała na wrzosowisko. Mam wrażenie, że zrobi jeszcze inne wycieczki.
Jak zwykle, kawałeczki różnych tkanin przykryłam tiulem i dość gęsto wypikowałam.
Wymiar: 48 x 48 cm.





piątek, 5 sierpnia 2016

Czerwona łąka

Łąki, łąki... Dziś czerwona. A jeszcze jedna czeka na pokazanie.
Tu znowu przygotowałam tło. Ufarbowałam je, a dopiero potem ułożyłam na nim kawałeczki materiałów. Te małe czerwone kółeczka, to fragmenty maszynowego haftu richelieu. I kolorowe muliny, tiule, skrawki organzy, bawełniane ścinki. Czyli jeden wielki tkaninowy kisz misz. Czyli tak jak lubię.
A na to wszystko jeden duży kawałek tiulu i pikowanie z wolnej ręki.
Jak nazwać tę technikę? To trochę confetti, ale nie do końca. Na razie zostanę przy nazwie"technika własna"
Rozmiar 110 x 40 cm.

Mam jeszcze trzy takie ufarbowane kawałki materiałów. Oczywiście w różnych kolorach. Będzie znowu kwiatkowo. Ale to za jakiś czas, bo w przyszłym tygodniu jadę na festiwal do Birmingham, żeby zobaczyć jak szyją inni i sprawdzić, jak się ma moja "Mgławica Trójlistna Koniczyna" (Trifd Nebula), która trafiła do kategorii Fine Art Quilt Masters.


Jeszcze trzy zbliżenia




I zdjęcie w połowie szycia, bez tiulu i niektórych kwiatków. Robione teleofnem i przy sztucznym świetle, więc jakość i kolory raczej marne, ale nie mam innego.