Wreszcie na temat. Jesień mieni się kolorami, a na mojej łące też jesiennie.
Nie bardzo lubię takie kolory. Aż mi się nie chce wierzyć, że kiedyś królowały w mojej szafie. Ale to było bardzo, bardzo dawno temu.
Teraz też pewnie nie zerknęłabym w stronę takich szmatek, gdyby nie moja siostra.
Zmieniła wystrój kuchni, w której kiedyś wisiała fioletowo-zielona łąka.
Teraz kolory są takie, jak na podłodze. Łąka dopasowała się ;).
A ja, dzięki szczegółowej "dokumentacji", nie miałam problemu z doborem tkanin.
Technika konfetti, wymiary 120 x 48 cm. Zwykle szyję 110 x 40 cm. Ta zrobiła się jakaś większa i żal mi było odcinać ładne fragmenty.
sobota, 20 października 2018
piątek, 19 października 2018
Lawendowo
To niewielki obrazek uszyty techniką konfetti. Pikowanie dość rzadkie, tylko tyle, żeby drobinki tkaniny nie poruszały się pod tiulem.
wtorek, 9 października 2018
Maki według obrazu Wacława Jagielskiego
Od dawna z przyjemnością przyglądam się obrazom Wacława Jagielskiego. Na
razie "przez internet", ale mam nadzieję, że kiedyś trafię na prawdziwą
wystawę.
Kilka lat temu zobaczyłam obrazek, który zrobił na mnie duże wrażenie. Na tyle duże, że go uszyłam.A tak wygląda oryginał, który namalował Pan Wacław Jagielski.
Moja szmaciana kopia ma inny kształt. To z powodu mojego niedbalstwa. Kiedyś, gdy robiłam wydruk obrazu, nie zadbałam o zachowanie proporcji, a potem, przy szyciu, korzystałam już tylko z wydruku. Żałuję, ale teraz to już musztarda po obiedzie.
Zapraszam Was na stronę www.jagielski.art i na https://www.facebook.com/JagielskiArt. Naprawdę warto! Kolory, klimaty... Lubię takie.
poniedziałek, 8 października 2018
Subiektywnie i okołopatchworkowo w Hiszpanii
Nigdy wcześniej nie byłam w Hiszpanii i pewnie dalej wolałabym jeździć na Suwalszczyznę i Roztocze, ale namówiono mnie na pokazanie moich patchworków w Benalmadena.
Co mnie skusiło?
Wystawa międzynarodowa.
Przekaż nam swój jeden patchwork - będzie potem wisiał w muzeum patchworków, które właśnie się tworzy.
Drugi patchwork daj na cele charytatywne. Oczywiście! Jeżeli tylko mogę pomóc potrzebującym...
Chcesz? Chcę!!!
Mężu, jedziemy? Chcesz? Chcę! Jedziemy.
Tak było jesienią zeszłego roku. Bilety kupione. Lecimy :).
Od razu poprosiłam organizatorów wystawy o mapę Benalmadena. Wiedziałam, że jeden z tych patchworków będzie mapą.
Zabrałam się do roboty wiosną. Mapa była chyba załącznikiem do miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego. Miałam do czynienia z takimi dokumentami w czasach dla mnie przedhistorycznych, gdy projektowałam sieci wodociągowe. Wtedy załącznikiem do mapy była legenda. A w niej informacje typu P-11 zabudowa wysoka, F-27 przemysł.
Teraz miałam tylko mapę, bez legendy.
I poczciwego wujka Google. Zaglądałam wielokrotnie co jest wokół ludzika ustawionego w jakimś miejscu.
Mapę szyłam zerkając w komputer. Pierwszy raz była to mapa miejsca, w którym nigdy wcześniej nie byłam. Pisałam o niej tutaj.
Gdy jechaliśmy taksówką z lotniska w Maladze, to poznawałam różne miejsca, które szyłam, pikowałam i robiłam aplikacje.
Jak było na wystawie napisałam tutaj (klik).
A jak poza wystawą?
Bardzo ciekawie.
To inny świat.
Inna mentalność ludzi.
Inne krajobrazy. Palmy, muszelki.
Inna kuchnia. Wydawało mi się, że ją znam z moich eksperymentów kulinarnych. Byłam w błędzie.
Siesta. To mi się podoba! Nareszcie usankcjonowane to, co lubię.
Za gorąco i pod górę. Woda mineralna i arbuzy. Bez samochodu. Uffff.
Ale potem taksówki i wypożyczalnia samochodów. I świat wyglądał dużo lepiej.
Byliśmy tam niecałe dwa tygodnie, ale wrażeń mamy mnóstwo.
Napiszę tylko o niektórych.
Malaga o rzut beretem. Piękna. I najbardziej pociągające muzeum Picassa. Kończąca się zaraz wystawa Andy Warhola. Mityczne zupy z fasolki, Marylin Monroe i sierp i młot.
Potem wyprawa do Ronda. Cudne miasteczko położone na górze przeciętej rzeką. Jak z bajki.
I deszcz, który zamienił arenę do walki byków w jezioro z rwącym odpływem.
Półtorej godziny byliśmy więźniami nieistniejącej korridy. Lało, lało, lało... zalało muzeum, podziemne parkingi... i nasze marzenia, że jeszcze trochę pozwiedzamy.
Mokrzy wróciliśmy do domu.
Potem Mijas, po którym oprowadzała nas niestrudzona Marina. Dziękujemy ślicznie. Znowu mokro.
Marbella z fajnym barem tapas i znakomitymi rzeźbami Salvadore Dali. I mapami na ścianach starych budynków. Nie mogłam przejść obojętnie. Oczywiście w deszczu :)
Mieliśmy bardzo ambitne plany.
Czasu wystarczyło tylko na część z nich.
Basen obok naszego domu odwiedziliśmy tylko raz, na plaży też byliśmy tylko raz, no może przez godzinę.
Jak na to, że ciągle chodziliśmy wzdłuż brzegu morza, to naprawdę mało.
Nie byliśmy na górze Calamorro (akurat kolejka była nieczynna z powodu silnego wiatru), na wystawie motyli, ani na pokazie tresury delfinów.
Ale robiliśmy to, co lubimy. Popijaliśmy sangrię i kawę na ulicy.
Ja czasem podglądałam jak śmieciarka zabiera śmieci i czy mercedes nie wjedzie na krzesło mojego męża.
Mąż oglądał Hiszpanki...
Oboje zerkaliśmy na mafię.
Czy wrócimy do Benalmadena? Raczej nie, bo tyle jeszcze pięknych miejsc na świecie, w których nie byliśmy. Na wszystkie nie wystarczy czasu ;).
"W aspekcie ludzkim" było fantastycznie.
Absolutnie nie spodziewałam się, że poznam takie sympatyczne patchworkowe wariatki.
Z różnych stron.
Dziewczyny, do zobaczenia.
Co mnie skusiło?
Wystawa międzynarodowa.
Przekaż nam swój jeden patchwork - będzie potem wisiał w muzeum patchworków, które właśnie się tworzy.
Drugi patchwork daj na cele charytatywne. Oczywiście! Jeżeli tylko mogę pomóc potrzebującym...
Chcesz? Chcę!!!
Mężu, jedziemy? Chcesz? Chcę! Jedziemy.
Tak było jesienią zeszłego roku. Bilety kupione. Lecimy :).
Od razu poprosiłam organizatorów wystawy o mapę Benalmadena. Wiedziałam, że jeden z tych patchworków będzie mapą.
Zabrałam się do roboty wiosną. Mapa była chyba załącznikiem do miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego. Miałam do czynienia z takimi dokumentami w czasach dla mnie przedhistorycznych, gdy projektowałam sieci wodociągowe. Wtedy załącznikiem do mapy była legenda. A w niej informacje typu P-11 zabudowa wysoka, F-27 przemysł.
Teraz miałam tylko mapę, bez legendy.
I poczciwego wujka Google. Zaglądałam wielokrotnie co jest wokół ludzika ustawionego w jakimś miejscu.
Mapę szyłam zerkając w komputer. Pierwszy raz była to mapa miejsca, w którym nigdy wcześniej nie byłam. Pisałam o niej tutaj.
Gdy jechaliśmy taksówką z lotniska w Maladze, to poznawałam różne miejsca, które szyłam, pikowałam i robiłam aplikacje.
Jak było na wystawie napisałam tutaj (klik).
A jak poza wystawą?
Bardzo ciekawie.
To inny świat.
Inna mentalność ludzi.
Inne krajobrazy. Palmy, muszelki.
Inna kuchnia. Wydawało mi się, że ją znam z moich eksperymentów kulinarnych. Byłam w błędzie.
Siesta. To mi się podoba! Nareszcie usankcjonowane to, co lubię.
Za gorąco i pod górę. Woda mineralna i arbuzy. Bez samochodu. Uffff.
Ale potem taksówki i wypożyczalnia samochodów. I świat wyglądał dużo lepiej.
Byliśmy tam niecałe dwa tygodnie, ale wrażeń mamy mnóstwo.
Napiszę tylko o niektórych.
Malaga o rzut beretem. Piękna. I najbardziej pociągające muzeum Picassa. Kończąca się zaraz wystawa Andy Warhola. Mityczne zupy z fasolki, Marylin Monroe i sierp i młot.
Potem wyprawa do Ronda. Cudne miasteczko położone na górze przeciętej rzeką. Jak z bajki.
I deszcz, który zamienił arenę do walki byków w jezioro z rwącym odpływem.
Półtorej godziny byliśmy więźniami nieistniejącej korridy. Lało, lało, lało... zalało muzeum, podziemne parkingi... i nasze marzenia, że jeszcze trochę pozwiedzamy.
Mokrzy wróciliśmy do domu.
Potem Mijas, po którym oprowadzała nas niestrudzona Marina. Dziękujemy ślicznie. Znowu mokro.
Marbella z fajnym barem tapas i znakomitymi rzeźbami Salvadore Dali. I mapami na ścianach starych budynków. Nie mogłam przejść obojętnie. Oczywiście w deszczu :)
Mieliśmy bardzo ambitne plany.
Czasu wystarczyło tylko na część z nich.
Basen obok naszego domu odwiedziliśmy tylko raz, na plaży też byliśmy tylko raz, no może przez godzinę.
Jak na to, że ciągle chodziliśmy wzdłuż brzegu morza, to naprawdę mało.
Nie byliśmy na górze Calamorro (akurat kolejka była nieczynna z powodu silnego wiatru), na wystawie motyli, ani na pokazie tresury delfinów.
Ale robiliśmy to, co lubimy. Popijaliśmy sangrię i kawę na ulicy.
Ja czasem podglądałam jak śmieciarka zabiera śmieci i czy mercedes nie wjedzie na krzesło mojego męża.
Mąż oglądał Hiszpanki...
Oboje zerkaliśmy na mafię.
Czy wrócimy do Benalmadena? Raczej nie, bo tyle jeszcze pięknych miejsc na świecie, w których nie byliśmy. Na wszystkie nie wystarczy czasu ;).
"W aspekcie ludzkim" było fantastycznie.
Absolutnie nie spodziewałam się, że poznam takie sympatyczne patchworkowe wariatki.
Z różnych stron.
Dziewczyny, do zobaczenia.
Wystawa patchworków w Benalmadena
Miałam ogromną przyjemność brać udział w międzynarodowej wystawie patchworków zorganizowanej przez Lucky Quilters International. Wystawa była w malowniczej miejscowości Benalmadena w ślicznym Castillo Bil Bil nad samym brzegiem Morza Śródziemnego.
A wszystko zaczęło się dwa lata temu w Birmingham, na wystawie patchworkowej. Poznałam tam Oksana Mader. Spodobały się jej moje patchworki i zaprosiła mnie na organizowaną przez nią drugą wystawę patchworków.
Na tym zdjęciu jesteśmy z Oksaną i jej mężem Peterem.
Brało w niej udział 8 quilterek z całej Europy.
Otwarcie wystawy pokazało mi jak bawią się Hiszpanie. Były tańce i śpiewy, a także wzruszające opowieści, prezenty dla quilterek i w ogóle mnóstwo emocji.
Tu fajny film Madina Abdrashitova z otwarcia wystawy klik.
Starałam się zrobić dokumentację wystawy. To nie było łatwe, bo patchworki czasem wisiały wysoko.
Takie patchworki pokazała Ann Hill ze Szkocji.
T
utaj górne patchworki są Ann Hill , na dole z lewej mój bukiet a z prawej Amparo Ruiz Cillero
To są patchworki Jo Dennison z Wielkiej Brytanii.
A te przywiozła Galla Grotto z Francji. Zrobiłam dużo zdjęć, bo zachwyciły mnie swoim malarskim podejściem, oryginalnością i ciepłem. Takim klimatem, którego szukam w art quiltach.
To piękne prace Amparo Ruiz Cillero z Malagi w Hiszpanii.
Lyubov Lezhanina z Perm w Rosjii poznałam też w Birmingham. Zachwyciłam się jej pięknymi quiltami. W Benalmadena było ich kilka. Niestety nie było Lyubov. Kochana, wracaj do zdrowia i przyjeżdżaj na następne wystawy. Trzymamy za to kciuki.
Irina Shashilova z Taszkientu w Uzbekistanie pokazała piękne i niezwykle precyzyjnie uszyte prace, wśród nich kapitalny herb Benalmadena.
Jeszcze jedna Irina, Irina Chekini z Moskwy. Wesoła iskierka :).
Były też śliczne obrazy z wełny czesankowej Walentyny Skubak. Pierwszy raz widziałam taką technikę.
I jeszcze piękna narzuta Iriny Płotnikowej.
Ja też zawiozłam kilkanaście patchworków. Zmieściły się do największej z moich walizek i ważyły kilka kilogramów więcej niż planowałam ;). Znacie je dobrze, więc mają fotografie z daleka.
Wystawie towarzyszyło kilka różnych projektów.
Była zbiórka pieniędzy na rzecz dzieci niepełnosprawnych. Dzieciaki przyszły na wystawę. Były oczywiście pamiątkowe zdjęcia.
Uczestniczki wystawy przywiozły poszewki na poduszki w kształcie serca, które zostały przekazane kobietom po mastektomii, podopiecznym fundacji Kölner Herzkissen e.V. Ponad 150 powłoczek!!!! W tym 55 z Polski. Dziewczyny kochane, bardzo Wam dziękuję za Wasze serce.
Powłoczki wystąpiły na kilkugodzinnej wystawie w parku La Paloma w Benalmadena. Wielkie serce z serc przyciągało uwagę zwiedzających.
W parku pojawiły się też patchworki osób, które zgłosiły je na konkurs. Jury przyznało pierwszą nagrodę pracy zbiorowej prezentowanej przez Elena Preobrazhenskaya.
Na tej krótkiej wystawie były też trzy moje patchworki. "Mozaikowy motyl", "Mgławica spiralna" i "Wiatr pod lasem" nie zmieściły się na wystawie w Castello Bill Bill.
Bohaterowie czasem bywają zmęczeni :)
Ale nie zawsze ;). Szycie pod palmą i nad brzegiem morza, to jest to!!
Patchworkową część naszego pobytu w Hiszpanii zakończyło krótkie szkolenie. Opowiedziałam koleżankom o szyciu quiltów moimi ulubionymi metodami czyli Konfetti i stitch and slash.
A potem Galla zdradzała tajemnice swojego warsztatu.
Mam nadzieję, że Galla przyjedzie do Polski i pokaże nam jak szyje swoje piękne i zmysłowe patchworki.
Co było dla mnie największą wartością tej wystawy? Ludzie, ludzie, ludzie.... Poznałam kapitalne kobiety. Zakochane w swoim hobby. Wesołe, radosne i przyjazne. Czasem dogadywałyśmy się na migi, ale chyba nawet mieszkanka Grenlandii, bo Australii to na pewno, (niedawno się przekonałam) zrozumie gest pikowania z wolnej ręki.
Będziemy się spotykać, odwiedzać? Mam nadzieję, że tak. Zapraszamy do nas, na mazowiecką wieś. Chętnie zobaczymy jak się szyje patchworki w Moskwie, Taszkiencie i Francji. Dziewczyny zapraszały, tylko wsiadać w samolot i ruszać.
Ta wystawa była dla mnie, jak trochę zmienione hasło z dawnych czasów:"Quilterki różnych krajów łączcie się".
Nas na pewno połączyła! Prawda Oksana, Ann, Amparo, Lyubov, lena, Jo, Iriny, Walentyna, Marina, Galla????
A wszystko zaczęło się dwa lata temu w Birmingham, na wystawie patchworkowej. Poznałam tam Oksana Mader. Spodobały się jej moje patchworki i zaprosiła mnie na organizowaną przez nią drugą wystawę patchworków.
Na tym zdjęciu jesteśmy z Oksaną i jej mężem Peterem.
Brało w niej udział 8 quilterek z całej Europy.
Otwarcie wystawy pokazało mi jak bawią się Hiszpanie. Były tańce i śpiewy, a także wzruszające opowieści, prezenty dla quilterek i w ogóle mnóstwo emocji.
Tu fajny film Madina Abdrashitova z otwarcia wystawy klik.
Starałam się zrobić dokumentację wystawy. To nie było łatwe, bo patchworki czasem wisiały wysoko.
Takie patchworki pokazała Ann Hill ze Szkocji.
Na następnym zdjęciu dwa górne patchworki są Ann Hill, a ten na dole Walentyny Skubak
utaj górne patchworki są Ann Hill , na dole z lewej mój bukiet a z prawej Amparo Ruiz Cillero
To są patchworki Jo Dennison z Wielkiej Brytanii.
A te przywiozła Galla Grotto z Francji. Zrobiłam dużo zdjęć, bo zachwyciły mnie swoim malarskim podejściem, oryginalnością i ciepłem. Takim klimatem, którego szukam w art quiltach.
To piękne prace Amparo Ruiz Cillero z Malagi w Hiszpanii.
Lyubov Lezhanina z Perm w Rosjii poznałam też w Birmingham. Zachwyciłam się jej pięknymi quiltami. W Benalmadena było ich kilka. Niestety nie było Lyubov. Kochana, wracaj do zdrowia i przyjeżdżaj na następne wystawy. Trzymamy za to kciuki.
Irina Shashilova z Taszkientu w Uzbekistanie pokazała piękne i niezwykle precyzyjnie uszyte prace, wśród nich kapitalny herb Benalmadena.
Jeszcze jedna Irina, Irina Chekini z Moskwy. Wesoła iskierka :).
Były też śliczne obrazy z wełny czesankowej Walentyny Skubak. Pierwszy raz widziałam taką technikę.
I jeszcze piękna narzuta Iriny Płotnikowej.
Ja też zawiozłam kilkanaście patchworków. Zmieściły się do największej z moich walizek i ważyły kilka kilogramów więcej niż planowałam ;). Znacie je dobrze, więc mają fotografie z daleka.
Wystawie towarzyszyło kilka różnych projektów.
Była zbiórka pieniędzy na rzecz dzieci niepełnosprawnych. Dzieciaki przyszły na wystawę. Były oczywiście pamiątkowe zdjęcia.
Uczestniczki wystawy przywiozły poszewki na poduszki w kształcie serca, które zostały przekazane kobietom po mastektomii, podopiecznym fundacji Kölner Herzkissen e.V. Ponad 150 powłoczek!!!! W tym 55 z Polski. Dziewczyny kochane, bardzo Wam dziękuję za Wasze serce.
Powłoczki wystąpiły na kilkugodzinnej wystawie w parku La Paloma w Benalmadena. Wielkie serce z serc przyciągało uwagę zwiedzających.
W parku pojawiły się też patchworki osób, które zgłosiły je na konkurs. Jury przyznało pierwszą nagrodę pracy zbiorowej prezentowanej przez Elena Preobrazhenskaya.
Na tej krótkiej wystawie były też trzy moje patchworki. "Mozaikowy motyl", "Mgławica spiralna" i "Wiatr pod lasem" nie zmieściły się na wystawie w Castello Bill Bill.
Bohaterowie czasem bywają zmęczeni :)
Ale nie zawsze ;). Szycie pod palmą i nad brzegiem morza, to jest to!!
Patchworkową część naszego pobytu w Hiszpanii zakończyło krótkie szkolenie. Opowiedziałam koleżankom o szyciu quiltów moimi ulubionymi metodami czyli Konfetti i stitch and slash.
A potem Galla zdradzała tajemnice swojego warsztatu.
Mam nadzieję, że Galla przyjedzie do Polski i pokaże nam jak szyje swoje piękne i zmysłowe patchworki.
Co było dla mnie największą wartością tej wystawy? Ludzie, ludzie, ludzie.... Poznałam kapitalne kobiety. Zakochane w swoim hobby. Wesołe, radosne i przyjazne. Czasem dogadywałyśmy się na migi, ale chyba nawet mieszkanka Grenlandii, bo Australii to na pewno, (niedawno się przekonałam) zrozumie gest pikowania z wolnej ręki.
Będziemy się spotykać, odwiedzać? Mam nadzieję, że tak. Zapraszamy do nas, na mazowiecką wieś. Chętnie zobaczymy jak się szyje patchworki w Moskwie, Taszkiencie i Francji. Dziewczyny zapraszały, tylko wsiadać w samolot i ruszać.
Ta wystawa była dla mnie, jak trochę zmienione hasło z dawnych czasów:"Quilterki różnych krajów łączcie się".
Nas na pewno połączyła! Prawda Oksana, Ann, Amparo, Lyubov, lena, Jo, Iriny, Walentyna, Marina, Galla????
Subskrybuj:
Posty (Atom)