sobota, 30 marca 2013

Wiosenne koszulki dla mebli

Bardzo, bardzo tęsknię do kolorów.
Wokół biało i ślicznie. Tak jak powinno być przed Wigilią a nie w Wielką Sobotę. Ale w mojej głowie już od dawna jest wiosennie.
Długo zbierałam brzegi różnych kolorowych materiałów.
Uszyłam z nich pokrowiec na krzesło. Zrobiłam to już kilka dni temu i niestety nie sfotografowałam go w słońcu. Za to dzisiaj krzesło dostało fotkę w śnieżnej scenerii.

Powstaje też pokrowiec na kanapę. Oczywiście w tym samym stylu.Uszyłam już 22 elementy. To mniej więcej jedna trzecia pracy. Na śniegu prezentuje się tak.


Życzę Wam kolorowych Świąt, ciepłych i radosnych. I prawdziwej wiosny :)

wtorek, 26 marca 2013

Jeszcze więcej słońca?

Kiedyś takie słońca szyłam w listopadzie, bo było szaro i buro. A mnie brakowało kolorów. Teraz jest tak słonecznie, że wczoraj przed wycieczką na nartach biegowych w Puszczy Kampinoskiej musiałam znaleźć, rzucone gdzieś w kąt, okulary przeciwsłoneczne. Słońce odbite od śniegu dosłownie oślepiało.
Ale i tak będę je czarować, żeby stopiło wreszcie tę grubaśną warstwę śniegu, która przykryła przebiśniegi tak, że już nie mają siły przebić się przez śnieg.
To słońce jest szczególne. Wreszcie okrągłe. Dorodne. Schowało się trochę za horyzont, aż do czerwca w Berlinie. Teraz ogrzewa nieco Budapeszt. Nas ogrzewało w drodze do Budapesztu.
Ma 140 cm średnicy. Uszyłam je z około 8 tysięcy kawałków materiałów. Jest powieszone na specjalnym półokrągłym pręcie stalowym. I bardzo je lubię. Tak, jak to bywa z najmłodszym dzieckiem.



 








środa, 20 marca 2013

Przez zawieje i zamiecie na wystawę w Budapeszcie czyli "duet na krosno i nożyce"

Kilka miesięcy temu organizacja Polonii węgierskiej "Stowarzyszenie Polonia Nova" zaprosiła mnie do pokazania moich prac w Budapeszcie. Bardzo się ucieszyłam i specjalnie na tę okoliczność uszyłam nowy patchwork ale o nim napiszę kiedy indziej. Razem z organizatorką wystawy, Marią Felfoldi, wybrałyśmy termin - 16 marca 2013 r. W Budapeszcie o tej porze potrafi być piękna wiosna.
Razem ze mną swoje piękne gobeliny wystawiała Maria Rajmon.Wystawę nazwano "Duet na krosno i nożyce". Organizatorzy wydrukowali śliczny folder.








Zastanawiałam się czy na wystawę polecieć samolotem ale po pierwsze nie lubię latać, po drugie należało wziąć kilkanaście sporych patchworków a po trzecie droga do Budapesztu jest bardzo wygodna i to tylko niecałe 900 km, głównie autostradami.
Myliłam się bardzo. Do Gyor jechało nam się nieźle. Ale gdy już nam się wydawało, że prawie jesteśmy na miejscu, bo zostało nam tylko 100 km do przejechania, zaczęły się "schody". A właściwie szlaban.
Bardzo intensywnie zaczął padać śnieg i wiał niezwykle silny wiatr. Przejechaliśmy kilka kilometrów i razem z innymi samochodami stanęliśmy w zaspie. Bracia Węgrzy pozdejmowali już zimowe opony ze swoich samochodów a może nigdy ich nie założyli. Przed nami na autostradzie zrobił się wielki korek, za nami też.
Utknęliśmy na dobre. Była godzina 18 w czwartek 14 marca. W tym samym miejscu spędziliśmy 24 godziny. Całą dobę. Bez zapasów jedzenia i picia. Na szczęście mieliśmy ciepłe ubrania, patchworki, którymi owinęliśmy się w nocy i zapas benzyny do podgrzewania samochodu. Gdy nadszedł ranek zaczęliśmy rozpoznawać sytuację. Próbowałam dodzwonić się do polskiej ambasady w Budapeszcie ale nikt nie odbierał telefonów. Jakiś Węgier dał nam trochę wody, Mołdawianin sprezentował dwa jogurty - jeden zjedliśmy we dwoje na spółkę na śniadanie a drugi zostawiliśmy sobie na obiad. Okazało się, że niedaleko, bo w odległości tylko 4,5 km jest stacja benzynowa. I tak, po 3 godzinnej wycieczce przez zaspy wysokości człowieka zaopatrzyliśmy się w chleb i wodę. Nie było widać żadnych służb ratowniczych, poza helikopterem, które czasem przeleciał.
A tak wyglądała autostrada. Sądziliśmy, że będziemy tkwić w tych zaspach aż do stopienia śniegów.


Po 24 godzinach udało się jednak wyjechać. Ruszyły wyłącznie samochody osobowe, powoli i bocznymi drogami ale i tak byliśmy niezwykle szczęśliwi. Po 4 godzinach dotarliśmy do naszego hotelu. Chyba pierwszy raz w życiu rozkoszowałam się płaskością hotelowego łóżka.
Zwykle denerwuję się przed wernisażami. Tym razem byłam najspokojniejszą osobą na świecie. Radość  z tego, że jesteśmy "pod dachem" przyćmiła wszystkie niepokoje.
A na drugi dzień z rana szybciutko przygotowywaliśmy wystawę, bo przecież mieliśmy to zrobić dzień wcześniej.
Na wernisaż przyszło ponad 40 osób. Głównie to panie z Polonii węgierskiej. Zaskoczyło mnie mile, że było tak dużo osób.
Wystawę otworzyła Krystyna Jerger, historyk sztuki. Mówiła o Marii Rajmon, o jej pięknych gobelinach a także chwaliła to, co ja robię. Na wystawie znalazły się też dwie prace studentów z Budapesti Kommunikacios Es Uzleti Foiskola.
Przyjęto mnie bardzo serdecznie. Czułam się tam jak stara dobra znajoma. Z paniami rozmawiałyśmy o moich pracach, o technikach patchworkowych ale też o naszych przeżyciach z autostrady, bo całe Węgry żyły wiadomościami o katakliźmie i wszyscy byli ciekawi jak dawaliśmy sobie radę.
Pokazywałam paniom jak szyję, opowiadałam o przygotowaniu tkanin, o moich inspiracajach. Wszystko wskazuje na to, że jesienią spotkamy się jeszcze raz - tym razem zorganizujemy warsztaty.
Bardzo dziękuję Paniom z Polonii Nova - Marii, Małgosi, Milenie. Fantastycznie przygotowały wystawę i opiekowały się nami niezwykle troskliwie.
Azalia, którą dostałam na wernisażu świetnie zniosła podróż powrotną. Tym razem jechaliśmy niecałe 9 godzin.

Tak było w Budapeszcie.
To siedziba Stowarzyszenia Polonia Nova.


Migawki z wernisażu.









Tak wyglądał Budapeszt w niedzielę, po dwóch dniach od naszego przyjazdu. Już bez zawiej i zamieć.


czwartek, 14 marca 2013

Zając trzyma się mocno

 Za nami kolejny patchworkowy weekend. Na sobotnim kursie szycia patchworków, 9 marca, spotkała się grupa "początkująca". To właściwie nie jest dobra nazwa. Dziewczyny szyją fantastycznie, szyły kiedyś nawet patchworki ale potrzebny im był zastrzyk odwagi. I zobaczcie jakie świetne prace powstały.


 







A w niedzielę przyszły panie, które już wcześniej brały udział w pierwszym stopniu kursu. I znowu zaczęły się potyczki zająca z kurczakiem. Tym razem powstały już tylko trzy makatki z zającem, jeden kurczak i koszyczek z jajkami w barwach Legii. Oj działo się działo!!!.








Następne zajęcia już po świętach. Zajmiemy się patchworkiem crazy... po prostu poszalejemy wiosną :)

Portal interenetowy Gazety Wyborczej tak napisał o naszych warsztatach.


poniedziałek, 4 marca 2013

Zając pokonał kurczaka


Walka nie była zaciekła. Wszystkie uczestniczki niedzielnego kursu patchworkowego wybrały do uszycia wzór z zającem. Do wyboru był jeszcze kurczak i pisanki w koszyku. Będziemy je szyć za tydzień.
Na zajęciach sobotnich szyłyśmy nieco prostsze wzory, bo brały w nich udział panie, które dopiero zaczynają przygodę z patchworkiem.
W powietrzu czuć już wiosnę i my też miałyśmy wiosenne nastroje. Wśród tkanin królowały te z przewagą kolorów zielonego i żółtego. Nawet pikowanie było wiosenne - lot trzmiela zwyciężył :).
Za nami kolejny pracowity i bardzo twórczy weekend. I wszystkie nie możemy zrozumieć jak to jest, że podczas naszych zajęć czas przyspiesza. I to jak!!!
Obydwa kursy prowadziłyśmy razem z Marzeną Krzewicką. Zajrzyjcie na jej blog - tam jest więcej zdjęć.