Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kiboko. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kiboko. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 7 maja 2015

Pracowita majówka

Już od kilku lat, zamiast, jak pół Polski, wyjeżdżać na wielką majówkę, święto pracy czczę pracą. Tym razem praca była wyjątkowo przyjemna, a nawet zastanawiam się czy to nazwać pracą, skoro ten czas spędziłam głównie na szyciu patchworków, czyli na tym, co tygrysy lubią najbardziej.
I to w jakim towarzystwie! Bawiłyśmy się razem z Marzenną Lew, czyli naszą sympatyczną Kiboko.
Marzenka już napisała o naszym spotkaniu na swoim blogu.
Nasze spotkania do tej pory były króciutkie, a teraz mogłyśmy nagadać się do woli. Oczywiście głównie o szyciu, o szkoleniach, o tym jak robić to lepiej, ciekawiej.
Marzenka przyjechała do mnie z walizką wielkości szafy i już myślałam, że zostanie u mnie do lata, ale okazało się, że ta zapobiegliwa dziewczyna przywiozła ze sobą swój największy patchwork w charakterze kołderki. Tak na wszelki wypadek ;).

 Marzena oczywiście bawiła się pikowaniem na Long Arm Juki...


A ja skończyłam dwa patchworki rozpoczęte wcześniej.
Jeden to praca zainspirowana obejrzanym niedawno filmem "Grawitacja". Dosłownie w czasie oglądania tego filmu pobiegłam do swojej pracowni i wzięłam z niej kawałek materiału ufarbowany specjalnie dla mnie przez Marzenę Krzewicką. Trzymałam go na kolanach do końca filmu i po tych kilkudziesięciu minutach już wiedziałam, co chcę z niego uszyć. Chciałam to:


A to druga praca. Ta ma swój początek na warsztatach Bożeny Wojtaszek "Anatomia drzewa szycia". Razem z innymi dziewczynami zaczęłam wtedy szyć drzewo. Ale jakoś mi nie szło. Chyba byłam za bardzo rozproszona na różnych sprawach "organizacyjnych" i nie mogłam skupić się na moim szyciu-życiu. Nadrobiłam to później i uszyłam moje drzewo. Z trzema ptaszkami. Dwa poleciały w siną dal.


Przyszedł też czas na najfajniejszą zabawę. Lubię malować, może kiedyś zdobędę się na odwagę i zacznę tu pokazywać moje obrazy?
Marzena pokazała mi jak malować techniką zwaną monoprintem.
Na początku szło mi opornie, ale po pewnym czasie tak się wciągnęłam, że powstawały coraz to nowe i nowe malowane szmatki. I prawie każda z nich ma już swoje przeznaczenie.
Ze stempelków cytrynowych powstaną dmuchawce, delikatne krateczki i niebieskie mazaje będą świetne do krajobrazów, a odbicie zielonej koronki już teraz znakomicie udaje kolejne drzewa.


Gdyby ktoś oglądał nas z boku, to z całą pewnością zobaczyłby radość dziewczynek bawiących się w swoją ulubioną zabawę. Błysk w oku i chodzenie spać w środku nocy, no bo przecież szkoda takiego fajnego czasu na sen.
Marzenko, bardzo Ci dziękuję. Do następnego...