piątek, 23 lipca 2021

Sezon na śliwki rozpoczęty

Sezon na śliwki już się zbliża. U mnie już właściwie się zaczął.
Dziś skończyłam śliwkowy patchwork. Pokazywałam już jego fragmenty, a dzisiaj jest cały.

Ma 105 x 105 cm.
Uszyłam go metodą confetti.

Ten fragment posta jest dla tych wszystkich, którzy lubią patchworkową kuchnię.
Zaczynamy od kanapki: na spodzie bawełniana surówka, cienka ocieplina bawełniana, a na wierzchu czarny aksamit.

Na aksamicie ułożyłam sobie kawałki tkaniny bawełnianych o kształcie przyszłych śliwek. I listki z zielonej tafty.

Pocięłam tkaniny na małe kawałeczki.

  

I wysypałam je na wycięte wcześniej śliwki.

Teraz całość przykryłam czarnym tiulem i wypikowałam ale tylko tam, gdzie były śliwki. 

 A potem wycięłam czarny tiul z miejsc, gdzie nie było śliwek, odsłaniając w ten sposób czarny aksamit.
Nie podobały mi się kawałki tafty, które miały być liśćmi, więc też je wycięłam i naszyłam inne liście, z bawełny, przykrytej tiulem.



Ten patchwork jest bardzo, bardzo gęsto wypikowany. Chyba jeszcze nigdy nie robiłam takiego gęstego pikowania, ale tu zależało mi na ładnym cieniowaniu kolorów i robiłam to nitką. Tak wygląda lewa strona.

 
 
Zapikowałam ten patchwork "na blachę".
Ręczne przyszywanie lamówki podwiniętej pod spód, było nie lada wyzwaniem.
 
Jeszcze parę szczegółów - tak śliwki wyglądają z bliska.
 

 
 




Ostatnio trafiają mi się trudne i pracochłonne projekty. Ten też był taki. Szyłam go na zamówienie. I pierwszy raz w życiu przy szyciu patchworku zwątpiłam w swoje umiejętności. "Nie uszyję tych śliwek, nie umiem" - powiedziałam mojej przyjaciółce - patchworkarze, a ona na to: "No nie! Kosmos machnęłaś, śliwki też umiesz! Nie zgadzam się koniec kropka pl".
Miała rację :)

czwartek, 1 lipca 2021

Wreszcie jest! Po roku!

Tak, tak... Ta narzuta powstawała prawie rok.

Latem w zeszłym roku byłam na kursie barwienia tkanin techniką ecoprintu u Beaty Jarmołowskiej. Bardzo mi się spodobało takie barwienie roślinami, ale dopiero późną jesienią miałam czas, żeby zabrać się za barwienie. Właściwie to był ostatni dzwonek, bo było już niewiele liści na drzewach, te z klonów opadały przy trąceniu gałęzi. Musiałam kombinować i sięgnęłam po rośliny, co do których nie miałam pewności, że dadzą ładne odbitki na tkaninach.

Wrotycz.

 

Głóg.

 

Nawłoć - byłam zdziwiona, że znalazłam jeszcze z kwiatami.

 

Rdest Auberta.

Aksamitki.

Leszczyna.

Kasztanowiec.

 

Na szczęście znalazłam też "pewniaki".

Sumak.



Różę.

Klon.

I paproć. Ta ostatnia zaskoczyła mnie, bo liście odbiły się słabo ale za to kapitalnie wyszły odbitki zarodników.


Uprane i uprasowane zadrukowane tkaniny prezentowały się nieźle. Spory stosik. 

Musiał poczekać parę miesięcy na swoją kolej. Przyszła w maju.
Na życzenie przyszłej właścicielki narzuty wybrałam te kawałki, które były zabarwione na rudo. Przynajmniej trochę.
I oczywiście nie wiedziałam jak zszyć kawałki tkanin: pociąć je i ułożyć w jakieś wzory??? Nie! Postanowiłam zachować jak największe fragmenty odbitych roślin.
Zszyłam dwie części topu, bo wiedziałam, że na domowej maszynie będzie mi łatwiej pikować dwie oddzielne części narzuty, a potem zszyć te części. 



Kolejny dylemat: jak pikować?
I znowu zdecydowałam się na podkreślenie kształtów roślin, a przestrzenie wokół wypikować rzadkim lotem trzmiela. Zależało mi, żeby narzuta była miękka, taka do otulania.

Tak się prezentuje w rezerwacie "Granica" na skraju Puszczy Kampinoskiej, niedaleko miejsca, gdzie mieszkam klik.

Jest duża - 220 x 230 cm. Cała z bawełny. Ocieplina też jest bawełniana. 

Ten mój stosik z tkaninami ciągle jest duży. Chyba uszyję kolejną narzutę. A może kolejną kurtkę?