Pokazywanie postów oznaczonych etykietą barwienie roślinami. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą barwienie roślinami. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 1 lipca 2021

Wreszcie jest! Po roku!

Tak, tak... Ta narzuta powstawała prawie rok.

Latem w zeszłym roku byłam na kursie barwienia tkanin techniką ecoprintu u Beaty Jarmołowskiej. Bardzo mi się spodobało takie barwienie roślinami, ale dopiero późną jesienią miałam czas, żeby zabrać się za barwienie. Właściwie to był ostatni dzwonek, bo było już niewiele liści na drzewach, te z klonów opadały przy trąceniu gałęzi. Musiałam kombinować i sięgnęłam po rośliny, co do których nie miałam pewności, że dadzą ładne odbitki na tkaninach.

Wrotycz.

 

Głóg.

 

Nawłoć - byłam zdziwiona, że znalazłam jeszcze z kwiatami.

 

Rdest Auberta.

Aksamitki.

Leszczyna.

Kasztanowiec.

 

Na szczęście znalazłam też "pewniaki".

Sumak.



Różę.

Klon.

I paproć. Ta ostatnia zaskoczyła mnie, bo liście odbiły się słabo ale za to kapitalnie wyszły odbitki zarodników.


Uprane i uprasowane zadrukowane tkaniny prezentowały się nieźle. Spory stosik. 

Musiał poczekać parę miesięcy na swoją kolej. Przyszła w maju.
Na życzenie przyszłej właścicielki narzuty wybrałam te kawałki, które były zabarwione na rudo. Przynajmniej trochę.
I oczywiście nie wiedziałam jak zszyć kawałki tkanin: pociąć je i ułożyć w jakieś wzory??? Nie! Postanowiłam zachować jak największe fragmenty odbitych roślin.
Zszyłam dwie części topu, bo wiedziałam, że na domowej maszynie będzie mi łatwiej pikować dwie oddzielne części narzuty, a potem zszyć te części. 



Kolejny dylemat: jak pikować?
I znowu zdecydowałam się na podkreślenie kształtów roślin, a przestrzenie wokół wypikować rzadkim lotem trzmiela. Zależało mi, żeby narzuta była miękka, taka do otulania.

Tak się prezentuje w rezerwacie "Granica" na skraju Puszczy Kampinoskiej, niedaleko miejsca, gdzie mieszkam klik.

Jest duża - 220 x 230 cm. Cała z bawełny. Ocieplina też jest bawełniana. 

Ten mój stosik z tkaninami ciągle jest duży. Chyba uszyję kolejną narzutę. A może kolejną kurtkę?





poniedziałek, 27 stycznia 2020

Pikowany ekoprint

Wczoraj był finał, czyli wręczenie prezentu.
 


A zaczęło się wszystko latem ubiegłego roku.
Miałam wielka przyjemność brać udział w warsztatach prowadzonych przez Basię Pieczyńską. Basia uczyła nas barwienia tkanin roślinami, czyli ekoprintu.
Towarzystwo doborowe, zabawa przednia. Zaczęłyśmy od zbierania różnych roślin. Basia podpowiadała nam, które z nich ładnie barwią tkaniny.
Ułożyłyśmy rośliny na tkaninie.
Wyglądało to tak:
Mój przyszły obrazek zaczął się od takiej kompozycji.

Widać liście sumaka, żurawki, kwiaty i liście begonii, aksamitki i różne inne rośliny, których nazw nie pamiętam, ale wybierałam je z powodu ich ładnego kształtu.
Ułożyłyśmy z naszych prac prawdziwą mozaikę kwiatową.
Potem trzeba było przykryć tę układankę drugą warstwą tkaniny i zwinąć razem z roślinami.
Teraz przyszedł czas na obróbkę chemiczną i termiczną. 
A po dobie czekania, która dłużyła się nam niemiłosiernie, odwinęłyśmy swoje pakieciki i usunęłyśmy rośliny.
Basia w akcji:




Porównywałyśmy efekt barwienia z wyjściową kompozycją kwiatową uwiecznioną na zdjęciu w telefonie.


Moje dwa kawałki tkaniny, jeszcze mokre, wyglądały tak:


Uprałam je, wysuszyłam i... Odłożyłam na półkę. Nawet zajrzałam do nich kilka razy, ale nie miałam pomysłu co ja mogę zrobić z takimi szaroburymi "obiektami".

I byłoby tak dalej, gdybym nie pokazała ich Galinie Krasnikowej, która przyjechała do nas z Moskwy ze swoją wystawą i kursami patchworkowymi. Gala podpowiedziała mi: wypikuj jasną tkaninę ciemnymi nićmi, a ciemną jasnymi. Ta podpowiedź uruchomiła jakieś zwoje w nieczynnej części mojego mózgu i powolutku zaczął rodzić się pomysł. Nawet nie mogłam zrobić próbek, bo nie miałam z czego - tylko te dwa kawałki.
Tkaniny były trochę za małe, jak na moje potrzeby, więc postanowiłam doszyć do nich bordiurę. Wypikowałam ją potem w motywy roślinne przeniesione z barwionych tkanin.
Tak zaczynałam pikowanie.

 Tu już trochę wypikowałam.

A to już trochę szczegółów gotowego quiltu:






I jego lewa strona:



Pikowanie to było wyzwanie - bardzo gęste, bardzo żmudne i trudne, bo popełniłam dwa poważne błędy.
Do połączenia trzech warstw patchworku użyłam kleju tymczasowego w sprayu. Gdy wylatywał z pojemnika, zaczął się sklejać w jakieś dziwne farfocle. Nie zaniepokoiło mnie to jakoś i psikałam nim dalej. Myślałam sobie - przecież to się spierze. Nie sprało się. Plamy zostały i w dodatku były sztywne. Jak się potem okazało nie chciała przez nie przechodzić igła.
Gdy zerknęłam na opakowanie kleju, to zobaczyłam się, że jego data ważności minęła dwa lata temu. Tak, tak! Czytanie ma kolosalną przyszłość.

Drugim błędem był wybór tkaniny na tło. To była resztka, którą miałam od dawna. Przypominała tę, z których mój tata miał pidżamy. Z wierzchu gładka i lekko połyskliwa a od spodu mechata jak flanela. Idealnie w kolorystyce topu. Zachwyciłam się tym pomysłem.
Miałam tak mało tej tkaniny, że nie wystarczyło mi jej na zrobienie próby pikowania. Potem okazało się, że tkanina jest tak spoista, że nici do pikowania rwą się, gdy igła przebija się przez "kanapkę".
Oboje z mężem szukaliśmy sposobu, żeby poradzić sobie z pikowaniem i ciągłym zrywaniem nici. Dopiero igła nr 130 rozwiązała oba problemy. Patchwork pod światło wygląda teraz jak sitko, ale nikt go przecież nie będzie tak oglądał.

Zwykle do pikowania quiltów używam nici Isacord, które mają lekki połysk. Tym razem chciałam, żeby nici były bardziej matowe i zastosowałam nici innej marki. Chyba mniej wytrzymałe od Isacordu. I to był błąd nr 3. Taki mniejszy, ale jednak.

Z wielką radością dobrnęłam do końca szycia.
Pomalowałam potem trochę niektóre fragmenty quiltu złotą olejną farbą do tkanin w sztyfcie. Tylko te fragmenty, które w oryginale były żółte. Maźnięte nieco złotem prezentują się dużo lepiej.

Wymiar patchworku to około 150 x 80 cm. Piszę "około", bo zapomniałam zmierzyć.

Pokazałam ten patchwork kilku osobom - bardzo się podobał. Mam już nawet zamówienia na następne patchworki w tym stylu. Mam też nadzieję, że Basia Pieczyńska zrobi nam kolejne kursy z barwienia roślinami, a ja potem będę miała z czego szyć następne quilty.
Czekają przecież liście orzecha, owoce czarnego bzu, lawenda i takie tam inne rośliny. I ja też czekam niecierpliwie na późne lato.