Zostałam zaproszona do wzięcia udziału w wystawie "Poza Horyzont", którą w ramach cyklu "Tkanina w Muzeum" już czwarty raz organizują Magdalena Jaskłowska-Englisz i Marek Englisz. Wystawa odbędzie się od 31 sierpnia
do 30 września 2025 w Muzeum Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów w Stawisku. Wernisaż będzie 7 września w niedzielę o godzinie 12.00. Już teraz serdecznie Was zapraszam, ale oczywiście przypomnę jeszcze o tym zaproszeniu pod koniec sierpnia.
Jak to się stało, że znalazłam się w znakomitym towarzystwie koleżanek zajmujących się tkaniną artystyczną?
W zeszłym roku Magda i Marek odwiedzili moją wystawę "Barwy życia" w Instytucie Wzornictwa Przemysłowego. Z wszystkich moich prac najbardziej spodobało im się "Czerwone szaleństwo" i zaprosili mnie, żebym pokazała je na wystawie "Nić Ci do tego " - trzeciej wystawie z cyklu "Tkanina w Muzeum". Bardzo się ucieszyłam i tak moja praca została powieszona wśród prac innych pań zajmujących się tkaniną artystyczną. Większość z nich należała do Sekcji Tkaniny Oddziału Mazowieckiego Związku Polskich Artystów Plastyków. Już dawno myślałam, żeby starać się o przystąpienie do tego związku, ale jakoś brakowało mi odwagi. Sympatyczne rozmowy z koleżankami zachęciły mnie do tego. Przez kilka miesięcy przygotowywałam wniosek, czekałam na spotkanie z komisją kwalifikacyjną. A w lutym zostałam przyjęta do ZPAP. Na pierwszą moją wystawę ZPAP "Sztuka Włókna" i towarzyszącym jej konkursowi im. profesora Stanisława Trzeszczowskiego
przeznaczyłam znowu "Czerwone Szaleństwo" i to był dobry wybór, bo dostałam wyróżnienie w konkursie i nagrodę ufundowaną przez Ministerstwo
Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Ja, debiutantka.
Ale wróćmy do wystawy "Tkanina w Muzeum". Zostałam zaproszona do udziału w jej czwartej edycji. Wystawa ma tytuł "Poza Horyzont". Trudny temat. Zaczęłam się rozglądać po swoich horyzontach. Tych fizycznych i psychicznych. Przyglądać się sobie uważnie. To właściwie nie było trudne, bo za radą nieżyjącej już mojej terapeutki i zdolnej quilterki Hanny Nikodemskiej, od kilku lat piszę rano trzy strony formatu A4. Rosną kolejne grube zeszyty moich notatek. Niedawno przeczytałam książkę "Droga artysty. Jak wyzwolić w sobie twórcę" Julii Cameron. I to ona zachęca do pisania tych trzech stron. O czym piszę? Gdybym mówiła, to powiedziałabym, że o tym co mi ślina na język przyniesie, a jak to jest z pisaniem? O wszystkim. Pewnie jutro napiszę o tym wpisie na blog i jakie były jego konsekwencje. A może będę miała do powiedzenia sobie coś innego ważnego. Bo to co ja piszę jest tylko dla mnie. Nikt nie ma do tego dostępu. Ja sama bardzo rzadko zaglądam do archiwalnych zeszytów. I ktoś może spyta - po co to robisz? Najważniejsze jest to, że gdy opiszę jakieś nurtujące mnie sprawy, to nabieram do nich dystansu i w specyficzny sposób "zamykam" je. Oczywiście czasem wracam, ale już inaczej.
Ale z jednym nie potrafię sobie poradzić i dlatego powstała "Dyspersja" czyli rozproszenie. Szyjąc ją miałam początkowo na myśli rozproszenie światła, ale szybko zaczęłam sięgać głębiej. Dyspersja towarzyszy mi od zawsze. Rozbiegane myśli,
działania na wielu różnych polach i ciągłe poszukiwanie umiejętności skupienia się.
Szyjąc dyspersję chciałam wyjść poza horyzont codziennych doświadczeń. Ujarzmić
rozproszenie w regularne okręgi, do których często wracam w swoich patchworkach. W trakcie pracy okazało się, że te okręgi też
są rozmyte, z poszarpanymi brzegami i przenikającymi się kolorami. To szycie
tak bardzo wciągnęło mnie, że paradoksalnie tworzenie „Dyspersji” spowodowało
osiągnięcie tak poszukiwanego przez mnie stanu skupienia. Ten proces powtarza się niemal przy każdym patchworku, ale tym razem przeżyłam to jakoś mocniej.
Lubie opisywać jak szyję moje patchworki. Robię to przede wszystkim z myślą o tych, którzy też chcieliby spróbować tak szyć. Żeby skorzystali z moich doświadczeń i nie popełniali moich błędów. Tym razem też tak było. Zrobiłam sporo zdjęć. Przegrałam je do mojego archiwum czyli na dysk zewnętrzny mojego komputera, usunęłam je z pamięci telefonu, bo tam już było mało miejsca. A dysk zewnętrzny zrobił fikołka i padł. Informatycy dwoili się i troili, ja szczodrze sypałam kasą, bo na tym dysku miałam całe swoje życie, a jego ostatnią kopię zrobiłam w listopadzie. Pliki z szycia "Dyspersji" znalazły się w tych 3% zawartości dysku, które pooooszłyyyy.... Ech!
Zatem to będzie bajka bez obrazków.
Zaczęło się od wizyty w sklepie lniarskim "Lniany Zaułek" niedaleko Muzeum Lniarskiego w Żyrardowie. Bardzo dziękuję Paniom, które obsługiwały mnie chyba z godzinę i cierpliwie wybierały mi, a potem odkrawały po 0,5 metra tkaniny z belki. W dodatku nie od razu mogłam się zdecydować, który kolor kupić, czasem zmieniałam zdanie. Przecież koncepcja dopiero powstawała w mojej głowie. Co do tego, że to ma być len byłam absolutnie pewna, ale kolorów jeszcze nie. Lny nie są tanie, więc starałam się, żeby decyzje były przemyślane, ale wcale tak nie było. Te emocje rozumieją na pewno moje koleżanki quilterki.
Zaraz po przyjeździe do domu zrobiłam próbkę, po uszyciu i odpowiednim pocięciu wrzuciłam ją do pralki. Pranie, wirowanie. Jest! Super! Len się wystrzępił fajniej niż myślałam. Skrzydła mi urosły, wiatr zawiał w dobrą stronę. Do roboty!
Każde kółko szyłam oddzielnie. Czarna lniana tkanina na spodzie. Bez ociepliny. Na wierzch nakładałam kawałki lnianych tkanin kształtem przypominające księżyc w nowiu. Księżyc miał w najgrubszym miejscu czasem tylko 2 cm, a czasem 5 cm. Długość równą połowie obwodu koła, więcej albo mniej. Jazda dowolna. Księżyce nakładałam na siebie i starałam się, żeby w jednym miejscu nie było więcej niż 3 warstwy lnu. Gdy już ułożyłam całe kółko przykrywałam je hydrofolią, czyli folią rozpuszczalną w wodzie i spinałam wszystkie warstwy dość gęsto szpilkami. Wpinałam je prostopadle do kierunku przyszłego szycia, łebkami na zewnątrz. To potem ułatwiało ich wyciąganie. Teraz zabrałam się za pikowanie. Przez folię. Pikowanie miało kształt skorupki ślimaka, przy czym każde kolejne okrążenie było w odległości mniej więcej 1,5 do 2 cm od poprzedniego. Pamiętałam, że takie pikowanie powoduje, że robótka przybiera kształt chińskiego kapelusza, więc wymyśliłam sobie, że będę od czasu do czasu przerywać szycie, robić odstęp i szyć dalej. To nie był dobry pomysł. Dodałam sobie roboty, a kółko i tak miało kształt łagodnego stożka. Postanowiłam nie przejmować się tym za bardzo. A co tam, uszyję "Dyspersję" wulkaniczną.
Teraz sięgnęłam po nóż OLFY do techniki chenille. Przecinałam wszystkie warstwy tkanin między szwami. Czasem cięło się nim doskonale, ale tam gdzie było za dużo warstw tego najgrubszego lnu musiałam używać bardzo ostrych nożyczek. Czasem powycinałam niektóre zewnętrzne warstwy lnu, żeby odsłonić te dolne i dodać więcej kolorów. Kółka uprałam i wysuszyłam na płasko.
Tak uszyłam wszystkie kółka. Nakładałam je na siebie i przyszywałam jedno na drugie tak, jak robi się aplikację z ostrymi brzegami. Spodnią część kółka po prostu wycinałam. Czasem musiałam doszyć małe kawałki lnu, bo wystrzępiły mi się w praniu za bardzo. Teraz przyszedł czas na końcowe pranie. Za radą mojego męża przed praniem schowałam robótkę do siatkowego worka służącego do prania delikatnych ubrań. Mam nadzieję, że w ten sposób mniej nitek przedostanie się do filtra pralki i pralka pożyje dłużej.
Teraz robota powędrowała na taras na wielki stół i suszyła się na płasko. Miałam nadzieję, że to ją trochę wyprostuje. Rzeczywiście tak było. Chociaż nie do końca. Zrobiłam sztuczne plecki dla ukrycia niedoskonałości szycia, które wyglądały kiepsko, Przyszyłam lamówkę, taką chowaną pod spód, bo chciałam, żeby na wierzchu były tylko strzępy, a nie grzeczna ramka. Dwa tunele do powieszenia. Ten dolny, żeby włożyć w niego listewkę obciążającą robotę i prostującą ją. Te wystające stożki trochę mnie denerwowały, więc teraz, gdy już był prawie koniec roboty uszyłam jeszcze parę kół wdając tkaninę i górki nieco się zmniejszyły. Na koniec przycięłam kilka nitek i....odsapnęłam.
Jestem bardzo zadowolona z moich eksperymentów. Ciekawa jestem jak Wam się podobają?
Patchwork jest uszyty wyłącznie z jednobarwnych lnów, poza cienką kolorową podszewką. Ma wymiar 95 x 95 cm. Dobre oświetlenie bardzo mu pomaga. Ponieważ już pytaliście czy można go kupić to odpowiadam: tak, ale po wystawie, czyli po 30 września.
Okazało się, że kupiłam tak dużo lnianych tkanin, że mogę uszyć jeszcze kilka takich patchworków. No może niekoniecznie takich, ale lnianych.
Teraz zdjęcia:
Pierwsze dwa wykonał fotograf.
Zrobiłam jeszcze dwie małe rolki
A ja tak sobie myślę, że jestem szczęściarą, że mogłam poznać kogoś takiego jak Ty, Aniu. Jesteś niezwykła!
OdpowiedzUsuńAniu bardzo lubię Twoje opisy jak coś powstaje, lubię te poszarpane nitki które żyją swoim życiem i przenikanie kolorów, lubię takie " nieuczesane" prace.
OdpowiedzUsuń