Gdy byłam małą dziewczynką część wakacji spędzałam w domu mojego wujostwa w Zielonce. Ciocia z wujkiem jechali na urlop, a my z babcią i siostrą pilnowałyśmy ich domu.
Bardzo miło wspominam te wakacje. W ogrodzie rosły drzewa owocowe, a także najpyszniejszy na świecie agrest. Między brzozami wisiał hamak. Ciągle zajęty! Las był tuż, tuż...
Spałam w wielkim małżeńskim łóżku wujostwa pod kołdrę obleczoną w poszewkę z kwadratowym otworem na środku, przez który widać było kołdrę. Oczywiście również najpiękniejszą na świecie! Zszytą z heksagonów w malutkie kwiatowe wzorki.
Lubiłam poranki, kiedy babcia nie wołała nas jeszcze na śniadanie, a ja zajmowałam się oglądaniem kołdry i szukaniem dwóch heksagonów uszytych z tej samej tkaniny.
Potem już nie było na to czasu, bo piłka, bo spacer, bo hamak. Ale poranki były patchworkowe.
Minęło 60 lat, a ja wyraźnie pamiętam trochę mroczną sypialnię z bajecznie kolorową narzutą. Marzyła mi się taka. Ale 30 lat temu w sklepach nie było takich tkanin.
Za to zaczęły się rozwijać sklepy z tanią odzieżą. Jeden z nich był w sąsiednim domu. Zaglądałam do niego często. Pewnego razu zobaczyłam sporo sukienek dla dziewczynek z tkanin w kolorowe małe kwiatki. Wyglądały tak, jakby dziecięcy zespół pieśni i tańca z Tyrolu pozbywał się swoich strojów organizacyjnych.
Oczywiście kupiłam wszystkie! Uzupełniłam je zasobami z szafy.
Tak zaczęło się spełniać moje marzenie o patchworkowej narzucie z prawdziwego zdarzenia.
Teraz trzeba było przygotować papierki w kształcie sześciokątów foremnych.
Nie miałam chyba jeszcze wtedy komputera ani drukarki, więc narysowałam sześciokąty na jednej kartce papieru i zaniosłam je do punktu usługowego robiącego odbitki kserograficzne, prosząc o kilkadziesiąt takich odbitek. Gdy odbierałam wydrukowane kartki, pani obsługująca ten punkt spytała mnie, co to będzie. Pamiętam jej minę, gdy opowiedziałam, co ja będę z tym robić :)
Wycięłam heksagony z papieru, potem każdy obszyłam ręcznie tkaniną, uprasowałam i zszyłam ze sobą. Też ręcznie. 860 sztuk!
To zdanie napisałam szybko, ale robota zajęła mi 3 miesiące.
Kupiłam ocieplinę i tkaninę na spód. Miałam zamiar wypikować narzutę ręcznie. No bo skoro uszyta ręcznie, to pikowanie też takie powinno być. W tym zamiarze tkwiłam 25 lat!
Ocieplinę i spód zużyłam do innego patchworku, potem znowu je kupowałam... tak było kilka razy.
Podwinęłam brzegi topu i wielokrotnie "występował" w charakterze obrusa. Również na naszym ślubie.
Ciekawe ile czasu narzuta czekałaby na skończenie, gdyby nie dwie osoby: Kamila i Grażyna.
Pierwsza z nich namawiała patchworkowe koleżanki do skończenia dawno rozpoczętych patchworków w listopadzie, a druga pięknie pikuje na swojej fantastycznej maszynie long arm.
Teraz sprawy potoczyły się błyskawicznie. Pikowanie przez Grażynę. Potem prawie 10 metrów lamówki. Gotowa! Całkiem gotowa!!! Po 25 latach. Chyba pobiłam wszystkie rekordy!
Tak wygląda z bliska.
Jest dwustronna :)
Ma wymiary 205 x 220 cm.
Koleżanki pytały mnie: zostawisz ją sobie jako obiekt muzealny?
Nie, jak ktoś będzie chciał ją kupić, to sprzedam. Ale tania nie będzie ;)